Barbara Walewska, wolontariuszka diakonijna, od ponad trzech dekad wspiera seniorów w Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie – odwiedza ich i niesie niezbędną pomoc. Pełna energii i empatii nie potrafi pozostać obojętną, gdy ktoś potrzebuje wsparcia. – Ludzie czasem mówią, że jestem szalona – przyznaje.
– Kiedy zaczynałam tę pracę, to potrafiłam zrobić 480 wizyt w roku. Teraz robię 240, bo mam osiemdziesiąt lat i moja córka się śmieje, że już niedługo będę musiała sama sobie pomagać – mówi Barbara. Jako wolontariuszka diakonijna w warszawskiej parafii Wniebowstąpienia Pańskiego od lat 90. wspiera osoby potrzebujące, głównie parafian w wieku senioralnym. Odwiedza ich w domach, szpitalach, domach pomocy społecznej, robi im zakupy lub chodzi z nimi na zakupy, przygotowuje posiłki, pomaga przy wizytach u lekarza, w sprzątaniu, praniu. I rozmawia z nimi. W 2013 r. jej długoletnia działalność została uhonorowana wyróżnieniem Nagród Diakonii „Miłosierny Samarytanin”.
Pomagać ludziom w potrzebie zaczęła, gdy miała… pięć lat. Jej matka chorowała na stwardnienie rozsiane, a w domu, w którym mieszkali w Legionowie pod Warszawą, dokwaterowano rodzinę, w której była też starsza i schorowana kobieta. – Moja mama była sparaliżowana, nie mówiła. W ogóle nie było z nią kontaktu. Tata jeździł do pracy w banku w Warszawie i wcześnie musiał wychodzić z domu. Zostawiał mnie samą z mamą i dawał mi dyspozycje. Siłą rzeczy jako dziecko musiałam robić wiele rzeczy, które robią dorośli ludzie. Musiałam w piecu rozpalić, zupę ugotować, mamę nakarmić, a przy okazji jeszcze tę staruszkę, którą zostawiała dokwaterowana rodzina – opowiada.
Gdy miała sześć lat, jej mama zmarła. Na krótki czas trafiła do domu dziecka, ponieważ ojciec dużo pracował i sam nie był w stanie zapewnić jej opieki. Gdy ojciec ożenił się ponownie, wróciła do domu. Tę drugą żonę ojca Barbara również nazywa mamą. – Mama troszczyła się o wszystkich, którzy potrzebowali pomocy – wspomina.
Z takimi doświadczeniami Barbara weszła w dorosłe życie. Po maturze zgłosiła się do pracy jako opiekunka na kolonie dla dzieci, prowadzone przez Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych Budownictwa. Skończyła odpowiedni kurs i przez kilkanaście lat jeździła z dziećmi na kolonie. Została zatrudniona w tym przedsiębiorstwie w administracji. Pracowała też jako referent przy budowach. – Zdarzały się różne wypadki. Pamiętam jak jakaś maszyna uszkodziła poważnie facetowi rękę. Kierownik budowy zobaczył co się dzieje i zemdlał. A ja powiedziałam, co mają robić, zrobiłam opaskę uciskową i zadzwoniłam po pogotowie. Ci z pogotowia, jak przyjechali, to pytali, kto tak dobrze to zrobił – opowiada.
Potem pracowała w Towarzystwie Handlu Zagranicznego Varimex, najpierw w planowaniu, potem jako kierownik administracyjny. W ramach swoich obowiązków opiekowała się emerytami i domem dziecka. – Bardzo nie lubiłam w biurze siedzieć i zajmować się papierkową robotą, więc przeważnie jeździłam. Szczególnie wtedy, kiedy się wydawało, że nikt nie jest w stanie czegoś załatwić, to zawsze dyrektor mnie prosił. No i się okazywało, że ja to załatwiam – mówi. W tym czasie pomagała też kuratorowi w sądzie rodzinnym, odwiedzając dzieci z trudnych rodzin.
Seniorów z parafii Wniebowstąpienia Pańskiego zaczęła odwiedzać na początku lat 90. Wspomina pewną historię z tego okresu. Ówczesny proboszcz parafii ks. Bogusław Wittenberg dał jej adres do potrzebującej parafianki. Barbara poszła tam i zastała starszego, zrozpaczonego mężczyznę, któremu tydzień wcześniej zmarła żona Maria. – Niedaleko jego mieszkania była moja praca z bardzo dobrą stołówką. Załatwiłam temu panu obiady stamtąd. Chodziłam z nim na spacery, zakupy robiłam – opowiada. Po jakimś czasie spotkała ks. Wittenberga.
– Pani Basieńko, jak tam u pani Marii? – zapytał proboszcz.
– Ale proszę księdza, przecież pani Maria nie żyje – odpowiedziała Barbara.
Ks. Wittenberg zrobił wielkie oczy. – Jak to nie żyje? Ja wczoraj z nią rozmawiałem!
Okazało się, że Barbara pomyliła podobnie brzmiące nazwy ulic i trafiła do innej osoby. – Musiałam powiedzieć temu panu, że to była pomyłka. Ale jeszcze przez jakiś czas do niego chodziłam i mu pomagałam, bo głupio mi było człowieka zostawić. To była taka moja pierwsza przygoda diakonijna – mówi.
Potem, gdy przeszła na emeryturę, wpadła na pomysł, aby odwiedzić wszystkich seniorów z parafii. Odwiedziła około 140 osób. Założyła specjalny zeszyt, w którym opisała sytuację każdej z nich, i przekazała go ks. Adamowi Pilchowi, ówczesnemu proboszczowi parafii. Spodobał mu się jej pomysł, aby te osoby odwiedzać i wspierać. Tak się zaczęła regularna działalność diakonijna Barbary w parafii.
Potrzeby wspieranych przez nią osób są różne. Czasem wystarczy pomóc przy zakupach czy sprzątaniu. Ale są też przypadki, gdzie potrzebna jest regularna i troskliwa pomoc. Kiedyś przez półtora roku odwiedzała kobietę, która miała brodawczaki na stopach. Dwa razy dziennie trzeba jej było smarować stopy i zmieniać opatrunki, żeby mogła chodzić. – W innej dzielnicy odwiedzałam panią, której musiałam dać śniadanie i obiad, w międzyczasie jechałam ugotować obiad mojej dziewięćdziesięcioletniej mamie i potem wracałam do tej pani, której trzeba było na noc zmienić opatrunki na stopach – opowiada.
Dla odwiedzanych osób bardzo ważna jest sama obecność, możliwość rozmowy. A czasem po prostu bycie razem. Barbara towarzyszy im w różnych momentach. Również przy umieraniu. Jak sobie z tym radzi? – Nie mam kłopotu z obliczem śmierci czy chorobą. Po prostu wiem, że człowiek się rodzi i musi umrzeć, a ja jestem po to, że jak przy mnie umiera, to mam go trzymać za rękę i być z nim do końca tej ziemskiej wędrówki. Ludzie się boją, że ktoś na ręku mógłby im umrzeć, a ja uważam, że to dobrze, że na ręku. Przecież gorzej by było, gdyby padł na podłogę, leżał sam i się męczył – tłumaczy. Jeśli zmarła osoba, którą się zajmowała, nie miała rodziny, to organizuje jej pogrzeb. W niektórych przypadkach porządkuje też groby.
Obecny proboszcz parafii Wniebowstąpienia Pańskiego ks. Dariusz Chwastek podkreśla, że Barbara jest filarem pracy diakonijnej w parafii, ale ponadto jest też zaangażowana w inne elementy życia parafialnego: śpiewa w chórze, czasem – jeśli jest potrzeba – dyżuruje w kancelarii parafialnej. – To człowiek orkiestra. Jest nieoceniona – mówi. W kontekście pomocy osobom potrzebującym zwraca uwagę na jej pomysłowość. – Nie jest sztampowa. Potrafi dostosować swoje działania do potrzeb konkretnego człowieka – zauważa duchowny. Oprócz odwiedzin Barbara bierze udział w przygotowaniu paczek świątecznych dla seniorów i zawozi je tam, gdzie potrzeba, a także własnoręcznie tworzy kartki urodzinowe dla seniorów.
Podczas Zgromadzeń Parafialnych prezentowane są różne sprawozdania, w tym z działalności diakonijnej. – Ludzie zawsze reagują oklaskami na informację o liczbie odwiedzin pani Basi u seniorów – mówi ks. Chwastek. Zwraca uwagę na to, że Barbara daje wiele z siebie, ale też czerpie z tej pracy energię. – A w tym wszystkim jest skromna – zaznacza. Jej zaangażowanie pozwala dobrze wykorzystać środki, które parafia otrzymuje z Diakonii Polskiej w ramach kampanii 1,5 proc. podatku dla organizacji pożytku publicznego.
Barbara przyznaje, że nie umie odpoczywać. Chciałaby robić więcej. – Czasem jak coś się dzieje, myślę sobie, że już więcej nie będę tego robić. A potem myślę, że nie może tak być. I robię. I jak wracam do domu, to jestem taka zadowolona i szczęśliwa, że jak bym miała odwiedzić kolejne dwie osoby, to bym to zrobiła – mówi.
Zachęca ludzi do zaangażowania się w pracę diakonijną. Przekonuje, że 3–4 osoby mogą zrobić bardzo dużo w diakonii parafialnej. – Uwielbiam tę pracę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym się tym nie zajmowała. Jestem bardzo szczęśliwa, gdy komuś pomogę – podkreśla.
Michał Karski
Zobacz też: diakonia Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie