– doświadczenia z Polski, Niemiec i Wielkiej Brytanii
Diakonia
Kościoła Ewangelicka – Augsburskiego w RP, koordynując wymianę
młodzieży w ramach programu Społeczny Rok Diakonijny, namawia kontakty
organizacjami zagranicznymi zajmującymi się wolontariatem w ramach
Diakonii.
We wrześniu 2000 roku do Polski przejechały trzy
młode osoby na 10- lub 12-miesięczny wolontariat: Heike Kircher,
Swantje Heers i Annegret Lunk – z Niemiec oraz Raymon Weg z Holandii.
Na zasadzie tej samej wymiany, w ramach Społecznego Roku Diakonijnego,
w Niemczech znaleźli się wolontariusze z Polski: Mariusz Pasterny i
Sebastian Seemann. Do Wielkiej Brytanii jako wolontariuszka pojechała
Bożena Pasterny. Na ramach Kwartalnika Diakonijnego wspominają swoje
pierwsze doświadczenia w nowym kraju i otoczeniu. Pisza o pracy,
przyjaciołach, Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Annegret Lunk:
Nazywam
się Annegret Lunk. Studiowałam teologię, a teraz od około roku mieszkam
w Warszawie. Tu chcę uczyć się polskiego, poznawać Polskę i Polaków.
Najbardziej interesuję się Kościołem ewangelickim. Mam nadzieję, że w
przyszłości będę mogła pracować na rzecz współpracy między Kościołem
niemieckim i polskim.
Teraz pracuję także jako wolontariuszka w biurze Diakonii Kościoła.
Seminarium
dla wolontariuszy, które odbyło się w dniach 1-3 grudnia 2000 r. w
Warszawie miało duże znaczenie dla nas wszystkich. Mogliśmy rozmawiać o
problematycznych i wesołych rzeczach w naszej pracy. Mogliśmy również
skorzystać z kulturalnych propozycji wielkiego miasta. Oglądaliśmy EDO
„Tabitę”, gdzie Heike mieszka i pracuje. Spotkaliśmy się także z
księdzem biskupem Janem Szarkiem i panią Wandą Falk – dyrektor
generalną Diakonii. Wszystko to sprawiło, że mieliśmy uczucie, że
ludzie się nami interesują. Czasami jest to najważniejsze.
Raymon Weg:
Jestem
wolontariuszem z Holandii, w Polsce przebywam od września ubiegłego
roku. Zanim przyjechałem do Polski myślałem, że to kraj zacofany,
biedny i potrzebujący dużej pomocy. Teraz wiem, że to ja byłem trochę
zacofany, bo Polska – to inny kraj niż myśli się w większości krajów
europejskich.
Jestem zadowolony, że mogę poznawać Polskę jako
wolontariusz. Widzę wiele różnic między moją ojczyzną a Polską,
widocznych chociażby na przykładzie publicznych środków transportu,
które tutaj są gorsze, ale też o wiele tańsze. Jednak właściwie to nie
można i nie powinno się porównywać, bo każdy kraj ma swoje warunki.
Muszę
powiedzieć, że sytuacja, w jakiej się znalazłem, nie jest łatwa, ale
jest to dla mnie ważne przeżycie. Pracuję z dziećmi i starszymi ludźmi.
Na początku praca z dziećmi była trudna, gdyż nie miałem żadnego
doświadczenia, ale teraz wiele już się nauczyłem.
Najczęściej
pracuję ze starszymi ludźmi i ta praca bardzo mi się podoba. W domu
opieki „Emaus” pracują diakonisę i pracownicy świeccy. Od samego
początku współpracuję z siostrą Ewą, którą bardzo polubiłem. Dla mnie
to jest bardzo ciekawe obserwować, jak pracują diakonisę, jak
wyglądają. Wszystkie są naprawdę miłe. Bardzo też lubię pensjonariuszy.
Chętnie rozmawiam z nimi i słucham ich opowiadań. Od razu też zyskałem
kilka nowych babć.
Gdy mam wolny czas, to śpiewam w chórze w
Dzięgielowie albo spotykam się z młodymi ludźmi. Poznałem już wielu
miłych ludzi, ale mimo wszystko nie jest mi łatwo być tutaj. Brakuje mi
weekendów z rodziną i przyjaciółmi, kogoś, z kim mógłbym wymienić
poglądy i uczucia, kogoś, kto jest w takiej samej sytuacji jak ja.
Mariusz Pasterny:
Stuttgart
Münster to jedna z dzielnic miasta, w której znajduje się dom opieki
dla osób starszych. Ten i inne, podobne domy opieki należą do Diakonii
Kościoła Ewangelickiego Badenii-Wirtembergii.
Nasz oddział
składa się z dwóch części: „bloku mieszkalnego” przeznaczonego dla osób
starszych, na tyle jednak samodzielnych, że stała opieka nie jest
konieczna. Mieszkania te są wyposażone w system umożliwiający wezwanie
pomocy w nagłej potrzebie. Druga część, to trzy stacje całodobowej
opieki, gdzie znajdują się ludzie wymagający stałej opieki i kontroli.
W jednej z takich stacji również ja pracuję. Mój oddział liczy około 36
osób w wieku 75-103 lat. Są to osoby o zróżnicowanej sprawności
fizycznej i umysłowej.
Moim podstawowym zadaniem jest
przygotowywanie posiłków, pomoc przy ich spożywaniu, pomoc w
korzystaniu z toalety. Jestem pomocnikiem opiekuna osób starszych.
Pracuję codziennie przez siedem godzin. Trzy razy w roku odbywają się
też pięciodniowe seminaria dla wolontariuszy. Celem tych seminariów
jest zapoznanie się z kulturą, tradycjami, a także nawiązanie
znajomości z innymi wolontariuszami z różnych miejsc pracy. Podczas
tych spotkań młodzi ludzie mają możliwość, by wymienić między sobą
doświadczenia, różne informacje. To także czas wypoczynku od ciężkiej
nieraz pracy.
Oprócz seminariów odbywają się także tzw.
Fachtage, jednodniowe spotkania poświęcone informowaniu o podstawowych
prawach i obowiązkach każdego wolontariusza, pracującego w ramach
Społecznego Roku Diakonijnego.
Strona organizacyjna mojego
wolontariatu została bardzo dobrze przygotowana. Ważną rolę spełnia
także opieka pracownika diakonijnego. W razie potrzeby czy
jakichkolwiek problemów jest możliwość uzyskania pomocy od pracownika
diakonijnego.
Swantje Heers:
Dzieli dobry. Mogę się
przedstawić? Nazywam się Swantje Heers. Już od czterech miesięcy jestem
wolontariuszką we Wrocławiu, pracuje w Centrum Kształcenia i
Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Właściwie to tylko pomagam uczyć
niemieckiego: trochę na lekcjach, a po południu pomagam indywidualnie
albo prowadzę konwersacje. Kiedy przyjechałam do Polski, bardzo mało
wiedziałam o Polsce i Polakach. Na początku wszystko było nowe dla
mnie: język, ludzie, okolica i praca. I oczywiście nie wszystko było
łatwe. Ale szybko poznałam miłych ludzi, dzięki którym wiele rzeczy
stało się prostszych. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Mimo niektórych
negatywnych i smutnych przeżyć, których tutaj doświadczyłam, nic
żałuję, że przyjechałam do Polski.
Heike Kircher:
Kiedy
31 sierpnia 2000 przyjechałam do Polski, nie wiedziałam, co mnie tutaj
czeka. Mimo wielu obaw cieszyłam się, że będę mogła pracować jako
wolontariuszka w Polsce. A to za sprawą Martiny Meyer (pierwszej
wolontariuszki, która w Polsce była na Społecznym Roku Diakonijnym w
1998/99). Odwagi dodało mi jej zapewnienie, że w Warszawie oczekują na
mnie mili ludzie, których ona osobiście zna.
Gdy przyjechałam
do Warszawy, na Dworcu PKP czekali na mnie Elżbieta Byrtek i Wojtek
Froehlich. Chociaż byłam tu obca i nowa, to serdeczne powitanie
sprawiło, że czułam się także rozumiana (oboje mówili po niemiecku),
boja w tym momencie tylko znałam: „dziękuję” i „dzień dobry”.
Na
początku największym problemem była dla mnie bariera językowa. W
Niemczech próbowałam czytać polskie książki pod kierunkiem Polki,
właściwie była to tylko nauka wymowy, nie miałam pojęcia o gramatyce.
Już
wieczorem pierwszego dnia jechaliśmy razem do Konstancina-Jeziornej, do
„Tabity” – Ewangelickiego Domu Opieki Parafii Świętej Trójcy w
Warszawie, w którym miałam mieszkać i pracować. Miałam szczęście: w
„Tabicie” byli akurat na praktyce trzej studenci Chrześcijańskiej
Akademii Teologicznej, mogłam rozmawiać z nimi po angielsku i żartować.
We wrześniu poznałam pensjonariuszy i pracowników domu opieki.
Od
połowy września zaczął się mój pierwszy poważny kontakt z gramatyką
polską, wzięłam udział w kursie językowym. Teraz wiem, że ten kurs
wiele mi dał. Nie tylko uczyłam się języka polskiego, lecz także
poznałam wielu miłych i serdecznych ludzi, m.in. Swantje Heers i
Raymona Wega – oboje są także wolontariuszami. Mogliśmy rozmawiać o
naszych nowych doświadczeniach w Polsce, o śmiesznych sytuacjach, gdy
myliłam „dziękuję” z „dzień dobry”, ale też o poważnych sprawach, na
przykład o kilkugodzinnym dyżurze przy starej, obłożnie chorej pani.
Na
początku pracowałam przede wszystkim w kuchni „Tabity”, to było ważne,
że bez znajomości języka mogłam pomagać i być użyteczna. Poza tym
rozumiałam się dobrze z paniami w kuchni.
Później ustaliliśmy
nowy plan pracy dla mnie: przez dwa dni – praca w kuchni, przez kolejne
dwa dni – pomoc pielęgniarkom i jeden dzień przeznaczony na odwiedzanie
pensjonariuszy, poza tym w niedzielę miałam pomagać w zajęciach w
przedszkolu parafialnym. Początek był niełatwy, co było mniej zależne
od pracy, a bardziej od sytuacji, która była dla mnie zupełnie nowa i
nieznana. Na szczęście byli na miejscu ks. Sławomir Sikora, Wojtek
Froelich i Halina Gibiec, zawsze chętni, by mi pomóc. Październik i
listopad to były trudne miesiące aklimatyzacji, czułam się
zaakceptowana przez pracowników i pensjonariuszy, chociaż przecież nie
znałam zbyt dobrze języka.
Mimo to czasami czuję się sama,
gdyż Konstancin-Jeziorna jest dość daleko od Warszawy i tylko w
weekendy mogę spotykać się z młodymi ludźmi albo studentami. Na
początku grudnia mieliśmy seminarium w Warszawie, gdzie wszyscy
wolontariusze mogli omówić swoje problemy. To były dla mnie cztery
ważne i piękne dni. Dużo rozmawialiśmy i mam wrażenie, że wielu osobom
zależy na tym, aby nasz wolontariat w Polsce się udał.
Od 23
grudnia do 2 stycznia razem z Wojtkiem Froehlichem prowadziliśmy wczasy
świąteczno-noworoczne dla starszych i samotnych w Mikołajkach.
Wcześniej nie wyobrażałam sobie Świąt Bożego Narodzenia bez rodziny.
Muszę przyznać, że ten czas w Mikołajkach był piękny i cieszę się, że
byłam na święta i sylwester w Polsce.
W końcu stycznia będę
przeprowadzać się do Warszawy, takie było moje życzenie, będę też
pracować w Domu Dziecka i będę dalej pracować w „Tabicie”, bo bardzo
lubię pracowników i pensjonariuszy. Cieszę się na następne pół roku,
które na pewno będzie ciekawe i bogate w przeżycia. Jestem szczęśliwa w
Polsce i dziękuję wszystkim ludziom, którzy mi pomogli.
Bożena Pasterny:
Mój
wolontariat rozpoczął się od konferencji, na której spotkało się ponad
stu młodych ludzi z rożnych krajów: USA, Anglii, Austrii, Australii.
Danii, Holandii, Irlandii, Niemiec i Węgier. Ja byłam jedyna osobą z
Polski w tym gronie.
Konferencja trwała prawie cztery dni,
podczas których słuchaliśmy wykładów i uczestniczyliśmy w seminariach.
Był też wieczór śmiechu, na którym każdy miał zadanie przedstawić coś
śmiesznego na temat swojego kraju, a także potańcówka w stodole.
Pierwszy tydzień pobytu w Anglii był dla mnie bardzo trudny ze względu
na język. Obecnie pracuję w Maidstone, niewielkim miasteczku położonym
na południe od Londynu.
Pracuję jako wolontariuszka w Kościele
Metodystycznym i Zjednoczonym Kościele Reformowanym. Zdobywam nowe
doświadczenia, inne od dotychczasowych. Być może wiele z nich można by
wykorzystać na naszym polskim gruncie.
Pracuję głównie z
młodzieżą, obu wyznań, w wieku 11-17 lat. Będę się nimi zajmować przez
najbliższy rok: organizować im czas w parafii, rozmawiać z nimi o
duchowych sprawach. Uczestniczę również w spotkaniach dla matek z
dziećmi poniżej piątego i roku życia, tzw. Toybox. Są to wspólne
rozmowy, zabawy dla dzieci. Jestem także związana z grupą skautów z
Kościele Metodystycznego. Poza tym uczestniczę w spotkaniach rad
parafialnych, konferencjach dla pracowników młodzieżowych i spotkaniach
pracowników kościelnych z tego okręgu.
Raz w tygodniu spotykam
się z moim przełożonym, z którym omawiamy sprawy z poprzedniego
tygodnia i uzgadniamy plan na przyszły tydzień. Tak wyglądają moje
obowiązki. Oprócz tego wraz z księdzem odwiedzamy więźniów, choć to już
nie należy do moich obowiązków. Podczas tych odwiedzin nie tylko uczę
się wielu nowych rzeczy, ale mogę również wykorzystać wiedzę zdobytą na
zajęciach z duszpasterstwa.
W obu parafiach zostałam bardzo
ciepło przyjęta, wszyscy chcieli mnie osobiście poznać, pomóc w
zaaklimatyzowaniu się. Mam także swoje biuro, gdzie muszę być osiągalna
kilka razy w tygodniu, przeważnie dla młodzieży. Parafie zaoferowały mi
również kurs języka angielskiego.
Mieszkam u rodziny
pastorskiej, mam swój pokój i wszystko, co potrzebne do życia. Moi
gospodarze są bardzo mili i traktują mnie jak kolejnego członka
rodziny. Poznałam już wielu ludzi, także kilka osób z Polski, mam
kontakty z innymi wolontariuszami oraz pracownikami młodzieżowymi z
innych parafii i miejscowości. Jestem bardzo zadowolona z mojej nowej
pracy.
Czas upływa bardzo szybko, zauważyłam też postępy w nauce języka angielskiego.
Sebastian Seemann:
Ośrodek
„Friedehorst”, w którym i pracuję od polowy sierpnia 2000 znajduje się
w malej wiosce Lesum, na północ od dawnego hanzeatyckiego miasta Bremy.
W ośrodku prowadzone są trzy działy pracy socjalnej: opieka nad osobami
starszymi, opieka nad niepełnosprawnymi oraz rehabilitacja dzieci i
młodzieży. Poza tym znajduje się tutaj również centrum kształcenia
pracowników socjalnych i warsztaty pracy dla niepełnosprawnych.
Pracuję
jako wolontariusz wśród niepełnosprawnych fizycznie. Tworzymy
ośmioosobowy zespół współpracowników, który pracuje w trybie
trójzmianowym. Mnie jako wolontariusza dotyczy jedynie zmiana poranna
lub popołudniowa, w sumie 38,5 h w ciągu tygodnia. Mam też nieco inne
obowiązki aniżeli reszta współpracowników; nie wolno mi m.in. zajmować
się medykamentami.
Grupa naszych podopiecznych to dziesięć
osób w wieku 21-55 lat. Nasza pielęgnacja rozpoczyna się od porannej
toalety, ubierania, karmienia i przygotowania ich do pracy. Gdy wszyscy
są już w pracy, sprzątamy im mieszkania i przygotowujemy wszystko na
ich powrót. Po obiedzie każdy wraca na wózku do swego pokoju, wtedy
kładziemy ich do łóżka, pomagamy w toalecie, zmieniamy pampersy.
Codziennie podczas zmiany omawiamy sprawy, które się wydarzyły.
Jednak
wolontariat to nie tylko praca. Co pięć tygodni spotykamy się z naszym
opiekunem z biura diakonii w Bremie, by omówić i podzielić się
wszystkimi doświadczeniami związanymi z naszą pracą. Zaś podczas
tygodniowych zjazdów mamy różne szkolenia, wykłady i czas, aby lepiej
się poznać. Praca ta jest niełatwa, a czasami wręcz ciężka, ale daje mi
wiele satysfakcji.